Dzisiaj znów powracamy
do literatury dla maluchów.
„Wiąż, ile chcesz Albercie” wydawnictwa Zakamarki to
pozycja przeznaczona dla czytelnika 3+. Mamy tu jednak małą ilość
tekstu i masę obrazków, młodsi fani czytania także mogą więc spróbować
przygody z tą lekturą.
Oczywiście nie byłabym
sobą, gdybym nie zaczęła od okładki. Tym razem cukierkowo różowa
okładka z kokardą zdecydowanie do mnie przemówiła i to właśnie
za jej zasługą mogę opowiedzieć Wam dzisiaj o tym tytule.
„Wiąż, ile chcesz, Albercie” - ilustracje
Niestety wewnątrz
ilustracje już mnie nie zachwyciły – aczkolwiek to moje
absolutnie subiektywne odczucie. Są one w tym bardzo uproszczonym
stylu, który obecny jest w całej masie lubianych przez odbiorców
książek dla dzieci, a mnie nie przekonuje.
W tym przypadku ilustracje mają jednak w sobie coś, przez co nie mogę w pełni ich skrytykować.
Może to ilość pętelek, kokard i uśmiechów? Pewnie tak!
Co istotne zwłaszcza
ilustracja kolejki związanej przez Alberta ze sznurków i wagoników
niezwykle ucieszyła Hanię!
To jest część książki, nad którą
może spędzić długie minuty wyszukując zabawki, które bohater
umieścił w poszczególnych wagonikach.
Początkowe kokardy też
przypadły jej do gustu – a to przecież książka dla dziecka, a
nie dla mnie 😁
„Wiąż, ile chcesz, Albercie” - treść
Jeśli śledzicie moje
recenzje, wiecie już, że bardzo lubię pointy. Nawet nie takie
oczywiste i z przytupem.
Niezwykle jednak cenię sobie książki,
które każą pomyśleć, nie zostawiają czytelnika z niczym –
tak, tak, wciąż mówię o książkach dla dzieci. Książka
(zwłaszcza dla dzieci) musi według mnie propagować odpowiednie wartości,
kształtować postawę małego człowieka, jego charakter i skłonić
go mniej lub bardziej do myślenia. Lub po prostu zaproponować mi
(jako rodzicowi) temat do głębszej, bardziej wartościowej niż
codzienna, rozmowy.
Jeśli to nie ma miejsca pozostaje niedosyt i
czuję, że książka nie spełniła w pełni swojej funkcji.
Tak się dzieje w tym
przypadku.
Bardzo podoba mi się
obecność taty w książce – przy okazji recenzji „Mamo Kocham Cię” dziwiłam się totalnym brakiem ojca w życiu małego
króliczka, tu natomiast jest zgoła inaczej. Tutaj tata jest obecny
przez wielkie „O” - bawi się z Albertem i zajmuje obowiązkami.
I choć tata Alberta jest
naprawdę super – pozwala mu bowiem rozwijać się, nie krępuje
jego ciekawskiego badania świata wokół – w końcu pozwolił mu
związać prawie cały dom sznurkiem – to jednak to bardziej apel
dla rodzica niż dziecka. Doszukuję się więc głębi w tej
pozycji, niestety nie mogąc jej odszukać.
Niemniej, nawet moja
maleńka Hania (w końcu jest młodsza niż dedykowana grupa
odbiorców) zaśmiała się kilkukrotnie przy lekturze Alberta, więc
może książka ta tylko i wyłącznie ma bawić? Jeśli tak sądzicie, śmiało możecie sięgnąć po Alberta, jest to bez wątpienia kilka
minut wesołej zabawy.
Można też liczyć, że
inspirowane Albertem starsze maluchy zaczną z wielką ochotą uczyć
się wiązać ku równej taty Alberta radości swych rodziców...
Oczywiście nie byłoby
wystarczająco zabawnie, gdyby w końcu coś nie poszło nie tak.
Zakończenie chętnie więc pochwalę, zarówno ze względu na jego
komizm, jak i fakt, że powstały rozgardiasz i chaos przed
następującą po nim zabawą, wszyscy razem sprzątają 😎
Zobacz również "Co mówi tata Alberta?"
Zobacz również "Co mówi tata Alberta?"
Jeśli Albert Albertson
spodobał Ci się lub chociaż zaintrygował, podziel się tą
recenzją ze swoimi znajomymi😊
👇👇👇👇👇👇👇👇👇👇👇👇👇
Komentarze
Prześlij komentarz