„12 miesięcy ze Św. Mikołajem, czyli trawnik pełen reniferów” Friedbert Stohner, Wyd. Prószyński i S-ka - recenzja
Tym razem świąteczna
nieświąteczna książka, o której długo nie będę się
rozwodzić.
Świąteczna, ze względu
na świętego mikołaja, nieświąteczna, nadaje się bowiem jako
lektura na cały rok. Wprawdzie wszystko kręci się wokół
mikołaja, ale jak sam tytuł wskazuje razem z nim przeżywamy
przygody przez 12 miesięcy i poza tym, że w pewnym momencie w
historii pojawiają się skrzaty i nocne przygotowania prezentów, książka nie opowiada bezpośrednio o świętach. Ba! Zaczyna się w
Boże Narodzenie i kończy 23 grudnia kolejnego roku. Święta jako takie nie są tu opisywane.
„12 miesięcy ze Św.
Mikołajem” można by nazwać zwykłą książką obyczajową dla
młodszych czytelników, gdyby nie fakt niezwykłego, magicznego
bohatera jakim jest święty mikołaj.
Szczerze mówiąc magia ta
poza samą konwencją, w którą zostaje wprowadzony czytelnik
(skrzaty, latające renifery czy sam święty mikołaj) nie jest jakoś
wybitnie zaznaczona, uwypuklona.
W innych recenzjach czytam, że to pełna humoru świąteczna opowieść, podczas gdy
pełną humoru książką jest dla mnie „Król Jaskrawe Gatki”, a
pełną magii świąt „Kominiarz na święta”.
Dla mnie więc
jest to lektura zwyczajna – bardzo lekka, przyjemna, ale bez
fajerwerków.
To taka książka, z którą przeżywa się jeden czy
dwa wieczory, bez większych zachwytów.
Po prostu poznajemy Lotte,
Larsa, ich rodziców i przyjaciela Larsa – Magnusa. W takim
zestawie (z biegiem opowieści dołącza kilku innych bohaterów)
poznają oni świętego mikołaja, który właśnie u rodziny
Wetekampów ma zamiar zatrzymać się przez okrągły rok. Ponieważ
„w bożonarodzeniowej wiosce na północy w Finlandii było już
nie do wytrzymania. Już latem przejeżdżali turyści i dobierali mu
się do skóry – okropne!” To akurat jestem sobie w stanie
wyobrazić.
Mikołaj wpada do
Wetekampów z impetem, wchodzi jak do siebie i przestawia życie
rodziny do góry nogami. To wszystko jak sądzę jest właśnie
„pełne humoru”, aczkolwiek nie jest to humor, który mnie rozśmieszyłby do łez. Historia jest opisana jednak na tyle przyjemnie, by
zaprzyjaźnić się z jej bohaterami i czekać na dalszy przebieg zdarzeń.
Podstawowy plus tej
powiastki to fakt, że rzeczywiście czyta się ją jak pamiętnik
małej dziewczynki – nie tyle pamiętnik, co opowiadanie, mamy tu
bowiem opisy wyłącznie całych miesięcy. Jeden rozdział to jeden
miesiąc i to forma całkiem przyjemna w odbiorze.
„12 miesięcy ze św.
Mikołajem” opowiada o całkiem niezdarnym i zupełnie się tym nieprzejmującym mikołaju, jego reniferach, bitwie na groszkowe śnieżki
(a może lepiej na groszki) skrzatów, a także zebraniach tych
małych stworków, które to właśnie w domu Wetekampów
przygotowują prezenty na Boże Narodzenie.
Książka raczej dla
zdystansowanych czytelników, przyjmujących założenie pewnej
konwencji lub dzieci, które w świętego mikołaja wciąż wierzą.
Starsze maluchy, które już z kultu mikołaja wyrosły dopatrzą się
z pewnością całej masy absurdu.
Dla mnie najbardziej uderzającym
jest bezproblemowa akceptacja wszystkiego co się dzieje wokół
przez rodzinę, do której mikołaj nagle wpada. Potłuczone wazony,
zastawiony przedpokój, lista żądań mikołaja i zapaćkane
mieszkanie zielonym groszkiem. I tylko czasem mama rzuci na kogoś
mordercze spojrzenie. I to właściwie tyle, a tu pojawia się pełne
potencjału pole do humorystycznych scenek sfrustrowanej rodziny. Do tego mikołaj, niebudzący większych podejrzeń mimo swojego niepowtarzalnego ubioru... Bo "w jego stronach tak się ubiera".
„12 miesięcy ze Św.
Mikołajem” to książka, która przywodzi mi na myśl typowe kino
familijne – przyjemnie spędza się czas, ale nikt nie przeżywa
jakiś większych uniesień.
Tak i tutaj, książka jak najbardziej
przyjemna w odbiorze, napisana lekkim piórem, do „połknięcia” w dwa
wieczory, jednak kończąca się w tym samym punkcie co zaczęła.
Lubię po przeczytaniu książki coś odczuwać – pustkę, że się
skończyła, zadowolenie, że dała sporo lekcji, że to mądra
pozycja lub po prostu móc stwierdzić, że się ubawiłam.
Tu nie ma
absolutnie nic – zwyczajnie przeczytałam książkę do końca,
zwyczajnie zamknęłam ją i odłożyłam na półkę. Jedyne co
mogłabym więc o niej powiedzieć to: "przyjemnie neutralna".
Jeśli jednak szukacie
naprawdę humorystycznej książki dla dzieci w podobnym przedziale wiekowym, a może nawet młodszych czytelników, koniecznie zajrzyjcie
do „Króla Jaskrawe Gatki”, a w kwestii niezwykle świątecznego
klimatu zapraszam do recenzji „Kominiarza na święta”
Nie zapomnij także
podzielić się postem z przyjaciółmi👀
👇👇👇👇👇👇👇👇👇👇👇👇👇👇👇
Komentarze
Prześlij komentarz