„Mała zła książka” to z pewnością
jedna z nich.
W końcu sam tytuł jest intrygujący, a z twardej
oprawy łypie na nas niby-straszna niby-bestia.
Aż chce się zajrzeć
do środka i dowiedzieć w czym rzecz. Niby-bestia ma w sobie bowiem
coś uroczego, jakby za chwilę miała się jednak roześmiać.
"Mała zła książka" - wydanie
Będąc już przy okładce, trzeba przyznać, że wydanie „Małej, złej książki” to kawał dobrej roboty! Wszystko dopięte jest na ostatni guzik, tworząc spójną całość.
Rogi książki wykończone
grubszą fakturą, wnętrze prezentujące ilustracje dodające
treści dreszczyku, a do tego tła, cienie i jedna z moich
ulubionych, ułatwiających czytanie czcionek.
Nie byłabym
prawdziwym bibliofilem gdybym nie wspomniała o fantastycznym zapachu
naszego nowiutkiego egzemplarza, który uprzyjemniał mi wszystkie
chwile z książką. A musicie wiedzieć, że nie każda „nóweczka”
cieszy się takim walorem, podobnie jak nie każdy papier jest tak
przyjemny w kontakcie z czytelnikiem.
Mała zła książka - treść
Pozostawiając zmysłowe
odczucia na boku, przechodzimy do meritum – a więc do samej
treści.
„Mała zła książka”
nie rozczarowuje – to na pewno.
Tak jak się spodziewałam jest to
pozycja wyjątkowa. Wyjątkowa, bo zmusza do myślenia, dyskusji,
powinna wzbudzić kontrowersje.
Dlaczego? O tym za chwilę –
najpierw przejdźmy do plusów!
Największym z nich jest
świetna zabawa.
Ile razy czytając nudną
lekturę, spoglądałeś ile stron gehenny jeszcze przed Tobą? Albo
czytając wciągający dreszczowiec, patrzyłeś jak jeszcze daleko
do końca, bo nie mogłeś się doczekać zakończenia? Tu nie masz
takiej możliwości. Zgodnie z zapowiedzią „Małej, złej książki”
nie czyta się klasycznie.
Co kilka stron czytelnik
otrzymuje zadanie, po rozwiązaniu którego przedostaje się w
zupełnie inną część książki. Dopóki nie otrzymasz informacji,
że to już koniec przygody, nie wiesz ile jeszcze przed Tobą, nawet
jeśli teoretycznie znajdujesz się na przedostatniej stronie.
„Mała zła książka”
pragnąc stać się naprawdę złą, nieustannie prowadzi rozmowę z
czytelnikiem. Czasem zastanawiałam się czy nie rozmowę zbyt „na
siłę”, zbyt próbującą być „cool”, nie mam jednak
wątpliwości, że do dziecka wchodzącego w nastoletniość styl ten
przemówi.
Co więcej, to także
wyróżnia tę pozycję – to nie nudna opowieść, to
najprawdziwsza w świecie rozmowa, w której bierzesz czynny udział,
odpowiadając na pytania i rozwiązując łamigłówki.
Co do samych łamigłówek
– świetny pomysł i naprawdę godne uwagi wykonanie. Dla 8- czy
10- letniego dziecka mogą stanowić naprawdę ciekawą rozrywkę i
urozmaicenie, jednak tu pojawiają się kontrowersje, o których
wspomniałam.
Pierwszą z nich, która
pojawia się już na wstępie jest.. iście złe... tak jak tytuł
książki... zachęcenie do … kłamstwa.
Wiem, wiem – to tylko
zabawa – to tylko książka – dziecko nie musi i nie powinno brać
jej na serio. Ale jednak niesmak pozostaje, wydaje mi się, że
przede wszystkim ze względu na temat kłamstwa
Nasuwa mi to internetowe
ramki „wchodząc dalej, oświadczam, że mam 18-lat” - no
przecież to tylko niewinne kłamstewko. Trochę jak starszy kolega,
zachęcający dla zabawy młodszego podlotka do wypicia pierwszego
piwa.
Cóż, może to moja
nadwrażliwość? – ale chciałabym, by książki były jednak w
pełni dobre... uczyły i wartościowały. Tu właśnie pojawia się
moja wątpliwość jak zareaguje 8- czy 10-latek na takie
„przyzwolenie” na kłamstewka dla zabawy.
Z resztą to nie jedyna
kontrowersja, która ma tu miejsce.
Jest jeszcze, w moim
odczuciu, wykpiwanie posłuszeństwa. Nigdy nie należałam do
zwolenników tej cechy charakteru, zwłaszcza w stopniu przesadnym,
jednak poniższy cytat jest dla mnie chyba przesadą. Coś w stylu
„jak chcesz być posłuszny, to biegnij do mamusi”. Cóż, nie
podoba mi się.
Czy to oznacza, że
książka nie warta jest uwagi? Wręcz przeciwnie.
Przede wszystkim jestem
przekonana, że znajdą się zwolennicy tego stylu.
Co więcej, wbrew
pozorom, daje ona płaszczyznę, wyjście do rozmowy, przemyślenia
pewnych „trudnych” tematów. A może nawet spraw, które stają
się rzeczywiście obiektem kpin i żartów wśród rówieśników?
Sama „Zła książka” w pewnym momencie dywaguje czy tak naprawdę
warto być takim złym, czy to takie fajne?
To naprawdę bardzo fajny
sposób na ugryzienie bardziej złożonych tematów, jeśli tylko
rodzic zada sobie minimum trudu i przeczyta książkę, by potem móc
razem z dzieckiem prowadzić właściwie dialog.
Na marginesie „Mała
zła książka” zwraca też uwagę na sprawy codzienne, a jakże
doniosłe – choć nie jestem pewna, czy dziecko zauważy tę
ponadczasową prawdę, tak jak ja i pewnie większość dorosłych.
„Jesteś jeszcze młody
i masz go bardzo dużo. Niemal tego nie zauważysz”.
No właśnie –
przypomnijcie sobie ten czas, kiedy mieliście wystarczająco dużo
czasu, by nie zauważyć jego straty...
Mała zła książka straszy 😉
Kolejną fajną dla wielu
i przerażającą dla kolejnych „wielu” kontrowersją jest fakt,
że mała zła książka to na pewno pozycja dla maluchów o mocnych
nerwach. Mamy tu dużo obrzydliwości, brzydkich zapachów i ogólnie
wszystkiego co fuj, ble i... przez to takie... „cool”.
Mamy też
sporo „zgonów” jak na lekturę dla dzieci i to zgonów nie byle
jakich.
To kolejny aspekt, który poróżni czytelników – bo czy
powinno się żartować z takich rzeczy – a może to właśnie
fajny sposób na oswojenie dzieci z tematem przemijania? A może
to tylko środek do celu – by po prostu dobrze bawić się przy
lekturze, bez głębszych przemyśleń?
Jestem przekonana, że
mając 8 czy 10 lat miałabym dreszcze czytając tę książkę i
jeszcze długo później. Raczej nie byłam zbyt odważnym
czytelnikiem – widzę jednak oczyma wyobraźni wielu moich
rówieśników z tamtego okresu, którzy zaśmiewaliby się z każdej,
co straszniejszej historii, świetnie się bawiąc.
Podsumowując „Mała
zła książka” to publikacja na pewno warta uwagi, która wbrew
temu o czym zapewnia, nie jest taka zła, bo nie okradnie Ciebie i
Twojego dziecka z Waszego czasu. Podsunie wiele tematów do dyskusji,
a może nawet pozwoli na bardziej otwartą rozmowę o sprawach,
których dotychczas nie umieliście ugryźć lub które po prostu nie
wydały Wam się jeszcze istotne.
A jeśli nawet nie to –
to na pewno zagwarantuje Twojemu dziecku fajną zabawę z
dreszczykiem grozy. Możesz być pewny, że nie jest to książka,
którą odłożysz na półkę i zakopiesz w otchłani swej
niepamięci.
To jedna z tych pozycji, która pozostają z
czytelnikiem przez przynajmniej kilka dni, a może nawet dłużej.
Trudno się dziwić, w końcu przez przeszło 100 stron zdążyliście
się już zaprzyjaźnić...
Podoba mi się, że pokazane zostały zdjęcia, ponieważ bardzo mnie interesowało wnętrze :D
OdpowiedzUsuńSuper:)
UsuńMam, będziemy czytać! Wygląda super :)
OdpowiedzUsuńEkstra! Dajcie znać jakie wrażenia ;)
Usuń